Strony

sobota, 14 listopada 2015

"Mały Książę" w mojej głowie

      Domyślam się, że mogliście się spodziewać czegoś ambitniejszego, jakiegoś wielkiego "wow", jednak po długich namysłach, analizach i planach stwierdziłam, że będę banalna. Tak, dokładnie, BANALNA! Przecież kto mi zabroni, prawda?
    Pierwszy raz z książką Antoine de Saint Exupery zetknęłam się w 2011 roku, jako uczennica pierwszej klasy gimnazjum. Pamiętam, że moja polonistka była szalenie zachwycona tą opowiastką, a ja, jako pilna uczennica, zawsze słuchająca Pani A., pochłonęłam "Małego Księcia"w jeden wieczór. Zazwyczaj książki, które mnie zachwycają czytam z prędkością światła. I tak było w tym przypadku. Na szczęście tej lektury nie traktowałam jako przymus i wymysł podstawy programowej, a raczej jako fantastyczną przygodę, którą przeżywałam razem z głównym bohaterem.
    "Mały Książę" to utwór traktujący o wędrówce tytułowego bohatera, dzięki której poznaje wiele innych, wspaniałych ludzi, ale przede wszystkim samego siebie. Postacie, które Mały Książę poznaje w czasie swojej podróży uosabiają różne cechy ludzkiego charakteru.
W utworze przedstawiony zostaje świat wartości dziecka, ale także świat dorosłych, którzy poddani są krytyce. "Mały Książę" to także historia pięknej miłości i przyjaźni. Bohaterowie uczą nas jak wiele trudu i wytrwałości potrzeba, aby pielęgnować te uczucia. Mały Książę wyrusza w podróż, której celem jest zaspokojenie ciekawości świata, pozbycie się nudy i poszukiwanie przyjaciół. Swoje postanowienia zawarte na początku zostają zdobyte, ponieważ poznaje on smak przyjaźni (oswaja lisa), miłości (uświadamia sobie, że kocha Różę), a także tęsknoty (często wraca myślami do opuszczonego domu, Asteroidy B-612). Dzięki tej podróży bohater dojrzał, nauczył się jak kochać - "(...) Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu (...)", ale także jak budować fantastyczną przyjaźń - "(...) Na zawsze ponosisz odpowiedzialność za to, co oswoiłeś (...)".
Zabawna wydaje się być dedykacja umieszczona w książce, a przede wszystkim jej pierwsze zdanie:
"(...) Przepraszam dzieci, że poświęcam tę książkę komuś dorosłemu (...). Fabuła zbudowana jest tak, że zarówno dziecko, jak i dorosły może być czytelnikiem tej opowiastki. Znajdujemy tutaj wiele wskazówek, życiowych drogowskazów, zamkniętych w fantastycznych cytatach. Mogą one posłużyć jako wpis do pamiętnika (czy ktoś jeszcze je prowadzi ?! Mam nadzieję, że tak!) czy życiowe motto. Samo zakończenie jest zaskakujące, możemy doszukać się dwupłaszczyznowości. Zawarte w książce obrazki nie tylko przybliżają nam historię Małego Księcia, ale także pobudzają wyobraźnię (przynajmniej u mnie tak było), czytelnik może w ten sposób iść dalej - "dorobić" sobie własne obrazki, które nie są zawarte w książce.
    "Małego Księcia" powinien przeczytać każdy, niezależnie od wieku, płci, wykształcenia czy statusu majątkowego. Uwielbiam takie opowiastki "z drugim dnem"! Może znacie coś takiego, coś równie genialnego jak historia Róży i Księcia? Piszcie śmiało! :)
Uciekam do historii, a Was zostawiam z przepięknymi cytatami, z "Małego Księcia" oczywiście i kilkoma zdjęciami. Miłego dnia! :) 

"A oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem.
Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu."

"Decyzja oswojenia niesie w sobie ryzyko łez."

"Dorośli są naprawdę bardzo dziwni."

"Gdy jest bardzo smutno, to kocha się zachody słońca."


"Kraina łez jest taka tajemnicza."

"Lecz oczy są ślepe. Szukać należy sercem."

"Miłość nie polega na tym, aby wzajemnie sobie się przyglądać,
lecz aby patrzeć razem w tym samym kierunku."








zdjęcia: domowe archiwum


środa, 11 listopada 2015

Trzy słowa o...

       11.11.2015 r. to chyba dobry moment na rozpoczęcie przygody z blogowaniem, prawda? Historyczna data, więc może to dobra wróżba? Zobaczymy..Zmotywowana znajomymi z pewnej Facebook'owej grupy-oto jestem. Właśnie, kochani, wiem, że niektórzy z Was będą tutaj zaglądać, dlatego też chciałabym podziękować za wsparcie, słowa otuchy i wszystkie wskazówki. Aga, Ula, Sebastian, Ola, Kinga, Danuta, Klaudia-jesteście wielcy, dziękuję bardzo! Miałam być typowo szablonowa-pierwszy wpis i już recenzja! Jednak...chyba byłby to skok na głęboką wodę. I to na główkę! Cały czas w myślach mam trzy słowa-"nie dam rady". Ciągle słyszę pytania "Co? Kolejny blog? Nie będę miała czasu! Przecież mam maturę!  A co jeśli nie dam rady? A co jeśli nie będę miała czytelników?". Nadal mam wątpliwości. Ale przecież warto iść pod prąd, warto walczyć
o swoje i działać, prawda? 
Dlatego proszę Was - motywujcie mnie! Bo czasami będę marudziła
i mówiła, 
że nie, nie warto! A wtedy Wy wkraczacie do akcji i dajecie mi porządnego kopa! No, to skoro umowa między mną, "blogerką", a Tobą-czytelnikiem, jest zawarta, to pozwolę sobie napisać parę słów o sobie, o pisaniu i książkach.
             Weronika, osiemnaście lat, w maju zmagam się z egzaminem życia (nie pierwszym i nie ostatnim) jakim jest matura, profil w szkole, oczywiście, humanistyczny. Wbrew pozorom nienawidzę historii, zdecydowanie bardziej wolę pisać-dużo, długo, wszystko co się da! Pamiętam, że pierwszą książką z jaką nawiązałam większą przyjaźń była pozycja pani Miry Jaworczakowej pt. "Oto jest Kasia". Miałam wtedy chyba pięć lat, a główna bohaterka była tylko trzy lata starsza, jakie przygody przeżywała! Wtedy dla mnie, małej dziewczynki wychowującej się na wsi, był to świat nieznany. Czułam się tak, jakbym przekroczyła drzwi Narnii, każdy nowy rozdział zaskakiwał, budował nowe doświadczenia, czułam się wtedy taka dorosła - przewracasz kartkę i ...hop! Już jakieś nowe wydarzenie, nowa przygoda. Ahh, no tak, zapomniałam o najważniejszym! Książka znalazła się w moich dłoniach dzięki Mamie. Nie, nie dostałam tej książki na Gwiazdkę, na urodziny też nie.. To była pierwsza książka jaką Mama przywiozła mi z biblioteki. I tak już się zaczęło, moja mała przygoda z biblioteką. W podstawówce pochłaniałam wszystko, w każdej ilości, a szkolna biblioteka była dla mnie niewystarczającą skarbnicą papierowych opowieści-dlatego też sięgałam dalej, wyżej, aż pewnego dnia, też dzięki Mamie, przekroczyłam próg Miejskiej Biblioteki. Ojj co to była za przygoda!  Wtedy jeszcze bałam się wędrować pośród tych wszystkich regałów, stanowisk. Wpadałam, brałam to, co poleciły mi Panie Bibliotekarki (szczególne pozdrowienia dla Pani Iwonki i Pani Beaty-są dla mnie duchowymi mentorkami, zawsze mają dla mnie jakąś pozycję godną polecenia, wymieniają się spostrzeżeniami i jakoś wytrzymują tą moją gadaninę. Chwała Paniom za to!)  i uciekałam do domu, pod kocyk.  W gimnazjum odważyłam się ! Przekroczyłam próg biblioteki i wiedziałam, że to jest ten dzień,  to dziś, gdzie wszystkie regały są moje, że znajdę tam wszystko to, co zaspokoi moją wyobraźnię, mój książkowy głód.  I tak ta przygoda trwa do dziś - wpadam do biblioteki, zabieram to, "co moje", co mnie interesuje i znikam, czasami nawet na kilka tygodni - czytam, uzależniam się, a nawet utożsamiam z bohaterami. Dzięki książkom zaczęłam pisać - zaczynało się od banalnych wierszy,  potem jakieś opowiadania, a nawet próbowałam tworzyć książki (niestety, bez sukcesów, kilka rozdziałów i..klapa-są pomysły, ale czasu brak, niestety). Dlatego postanowiłam założyć tego bloga - tutaj będę publikowała swoje recenzje, może kiedyś nawet odważę się dodać jakieś próbki swojej "twórczości".
                No, to chyba tyle o mnie, już i tak dużo wiecie. Zabieram się do szkicu jakiejś recenzji. Może "Love, Rosie", której autorką jest Cecelia Ahern? Zobaczymy. Na chwilę obecną życzę Wam udanego popołudnia, miłego wieczoru - z książką, oczywiście! :)

                                         Jeśli już tutaj jesteś, zostaw po sobie ślad. Dziękuję! :)





zdj: domowe archiwum